Jako pierwszy Polak wygrał Pan konkurs na obsadę stanowiska dowódcy operacji ONZ. Trudno było?
– Rzeczywiście, jestem pierwszym Polakiem-dowódcą z konkursu. Ale nie jestem pierwszym polskim dowódcą operacji ONZ. Wcześniej misjami dowodziło już dwóch naszych rodaków. Nie przechodzili oni przez konkursowe sito, bo taką metodę selekcji Sekretariat ONZ stosuje dopiero od 6–7 lat.
Regułą jest, że konkursy rozpoczyna się przed końcem kadencji aktualnych dowódców, prosząc wybrane kraje o wytypowanie kandydatów do funkcji force commanderów. Jeśli państwa są zainteresowane ofertą ONZ i mają odpowiednich oficerów, zgłaszają ich do rywalizacji.
– Osobiście po raz pierwszy poddałem się takiej procedurze. Selekcję prowadzili zastępcy sekretarza generalnego i odpowiedni dyrektorzy departamentów tej organizacji. Sprawdzeniu podlegała nie tylko znajomość angielskiego, ale także zasad, procedur i aspektów wojskowych operacji pokojowych ONZ. Dyskutowaliśmy również o problemach stojących przed UNIKOM. Poproszono mnie między innymi o opinię na temat przyszłości misji. Przedstawiłem pewnego rodzaju biznesplan na okres ewentualnego mojego dowodzenia. Muszę przyznać, że nie były to łatwe rozmowy.
Pański poprzednik zakończył służbę w UNIKOM przed czasem. Konkurs odbywał się więc w trybie pilnym.
– Argentyński generał opuścił stanowisko dowódcy 18 listopada, wcześniej niż przewidywał plan jego rotacji. Nie znam powodów jego decyzji o powrocie do kraju. Zmusiła ona jednak ONZ do doraźnego rozpisania konkursu na nowego dowódcę. Informacja o tym dotarła do Warszawy w pierwszej dekadzie grudnia. Rozmowy kwalifikacyjne odbyły się kilka dni później w Nowym Jorku. Wszystko rozegrało się błyskawicznie.
Jednak wygranie konkursu nie oznacza automatycznego powierzenia zwycięzcy dowodzenia misją.
– Kandydata na force commandera musi także zaakceptować sekretarz generalny ONZ. Co ciekawe, nie czyni on tego od razu. Ma jeszcze obowiązek zasięgnąć opinii u przedstawicieli stron konfliktu i uzyskać akceptację Rady Bezpieczeństwa ONZ. Dlatego o wyznaczeniu mnie na dowódcę UNIKOM przewodniczący RB ONZ poinformował oficjalnie 10 bm. Przed objęciem funkcji odwiedziłem jeszcze Nowy Jork, gdzie uczestniczyłem w serii odpraw i rozmów na temat UNIKOM oraz spotkałem się z sekretarzem generalnym ONZ Kofi Annanem. Dopiero z sekretariatu organizacji udałem się do kwatery głównej misji w irackim Ummqasar.
Wnoszę z tego, że Pańską kandydaturę na dowódcę operacji zaaprobował sam prezydent Iraku, Saddam Husajn…
– Nie mogę tego potwierdzić. Wiem tylko, że w tej sprawie odbyły się konsultacje z obiema stronami konfliktu, czyli Irakiem i Kuwejtem. Takie są procedury.
Czy dla wyboru właśnie Pana mógł mieć znaczenie fakt, iż jest Pan obywatelem państwa należącego do NATO?
– Trudno powiedzieć. Ja po prostu starałem się godnie i profesjonalnie reprezentować Polskę oraz nasze siły zbrojne. I udało się.
Ilu miał Pan rywali?
– Pod koniec selekcji było ich co najmniej kilku. Ilu było na początku – nie wiem. Rozmowy konkursowe zorganizowano tak, byśmy się nie spotykali.
Czym zajmuje się UNIKOM?
– Misja powstała po zakończeniu operacji „Pustynna Burza” w 1991 r. Jej zadaniem jest monitorowanie strefy rozdzielenia stron konfliktu i pilnowanie, by nie naruszano warunków porozumień pokojowych. Słowem, by strefa zdemilitaryzowana – sięgająca 10 km w głąb Iraku i 5 km w głąb Kuwejtu – pozostawała rzeczywiście zdemilitaryzowaną. Obejmuje ona także kilkadziesiąt kilometrów granicy morskiej. Stąd oprócz zasadniczego elementu lądowego, misja posiada komponenty lotniczy i morski. Można więc powiedzieć, iż UNIKOM jest operacją połączoną.
Ponadto w misji – jako jedynej na świecie – są reprezentowane siły zbrojne wszystkich pięciu stałych członków RB ONZ (w postaci kilkunastoosobowych grup oficerów). Ten skład wpływa na znaczenie polityczno-militarne operacji. Poza tym UNIKOM powstał na mocy rozdziału VII Karty Narodów Zjednoczonych. Stąd ma prawo i obowiązek przeciwstawiać się naruszeniom porozumień pokojowych.
Przeciwstawia się w formie biernych protestów czy aktywnych wymuszeń?
– Także poprzez pewne działania aktywne.
Ilu ludzi liczy?
– Około 1,5 tys. z 40 państw, jeśli uwzględnimy także cywilną część operacji. Istotnym elementem misji są oficerowie-obserwatorzy rozmieszczeni na granicy, w strefie rozdzielenia. W operacji uczestniczą też zwarte pododdziały liniowe (śmigłowców i kutrów morskich), logistyczne i medyczne.
Będzie Pan tam jedynym Polakiem?
– Do tej pory przez UNIKOM przewinęło się 67 naszych oficerów. Obecnie służy tam 5 Polaków. Są obserwatorami. Niektórych z nich znam osobiście. Pozostałych poznam zapewne na miejscu.
Nie boi się Pan jechać do rejonu, w którym niemal w każdej chwili może wybuchnąć wojna?
– Tam, gdzie panuje spokój, nie ma operacji pokojowych. I nie potrzeba „niebieskich hełmów”.
A jeśli nad Zatoką Perską rzeczywiście rozpęta się konflikt zbrojny? Co wówczas zrobi UNIKOM?
– Ewentualny wojenny scenariusz jest jednym z najistotniejszych wyzwań stojących przed dowódcą UNIKOM. Moje zadanie – oprócz oczywiście wykonywania mandatu misji – polegać będzie na zapewnieniu bezpieczeństwa podwładnym. Nie ma co ukrywać: żołnierze UNIKOM nie są w pełni wyposażeni do działań bojowych. A to dlatego, że rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ narzuciła im całkiem odmienne zadania. Sądzę, że jeśli sytuacja militarno-polityczna w regionie ulegnie zmianie, sekretarz generalny ONZ wyda stosowne decyzje, do których się dostosujemy.
Z doświadczenia wiem, że każda misja ma na taką okazję niejawny plan działania.
– UNIKOM nie jest wyjątkiem. Każda operacja ONZ ma plan kryzysowy (alarmowy), podobnie jak każda inna jednostka wojskowa. Nie do pomyślenia jest, byśmy realizując zadania mandatowe, nie przygotowali się jednocześnie na okoliczność podwyższonego zagrożenia.
Rozmawiał Artur Goławski – Polska Zbrojna