Okiem weterana misji pokojowej ONZ

Misje Pokojowe dawno nie są już misjami pokojowymi. Ostatnie pododdziały Wojska Polskiego wycofano ze służby pod błękitną flagą ONZ już kilka lat temu (UNDOF/UNIFIL). Wypracowany przez ponad trzydzieści lat dorobek przekazaliśmy innym kontyngentom. Niewielkie pododdziały na terenie byłej Jugosławii oraz małe grupy w innych misjach UN to wszystko co pozostało.
Żołnierze WP rozpoczęli służbę w innych regionach i warunkach.
Najpierw był Irak ze swoją daniną krwi i ofiar, teraz jest Afganistan. To nie tylko aliancki obowiązek, który mamy do wypełnienia, ale także pole ćwiczeń i doskonalenia żołnierskiego rzemiosła. Przecież mało kto już dzisiaj wierzy w intratne biznesy w Iraku czy Afganistanie. Rzecz jednak w tym, że to właśnie misje w Iraku i Afganistanie wygenerowały problem, z którym nasze państwo musiało się zmierzyć. Ten „problem” to inwalidzi i polegli w działaniach poza granicami państwa.
Nieprzygotowane rozwiązania prawne, brak procedur i często dobrych chęci utrudniały niesienie pomocy inwalidom powracającym z misji. W ich obronie powstało w kwietniu 2008 r. Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju. Założycielom Stowarzyszenia przyświecał jasny cel: „walczymy, giniemy, zostajemy ranni – w imieniu i na polecenie Rzeczpospolitej – mamy więc prawo żądać szacunku oraz wsparcia od Ojczyzny dla tych naszych kolegów, którzy zostali ranni i ich życie zmieniło się nieodwracalnie w wyniku odniesionych ran, nie zapominając także o rodzinach naszych poległych kolegów”.
Stowarzyszenie założyli sami: żołnierze bez rąk, nóg, z licznymi obrażeniami czyniącymi z nich inwalidów. Nie tworzą zarządów wojewódzkich, regionalnych czy kół. Zarząd główny zbiera się na swoje posiedzenia najczęściej przed komputerem i monitorem. Za pośrednictwem internetowego komunikatora ustalają komu, gdzie i jak pomóc. Jak zorganizować spotkanie, warsztaty terapeutyczne, zawody strzeleckie.
Pomimo że są inwalidami, nie rezygnują z normalnego życia. Wprost przeciwnie, są aktywni aż do bólu w końcach amputowanych kończyn! Jeżeli inwalidztwo pozwala, to strzelają, jeżdżą na rowerze, pracują i pomagają innym weteranom. Pokazują, jak dalej żyć i służyć Ojczyźnie. Kilku z nich wywalczyło sobie prawo do kontynuowania czynnej służby wojskowej. Ustawa o weteranach działań poza granicami państwa daje nareszcie taką możliwość.
Starają się dotrzeć do swoich poszkodowanych kolegów i ich rodzin, a także do wdów i sierot. Choć nie zawsze udaje im się zdążyć na czas i wyciągnąć w porę pomocną dłoń. Takie jest życie.
Od ponad roku z wielkim podziwem przyglądam się działalności moich przyjaciół ze Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju. Wiem sporo o ich planach na przyszłość i z szacunkiem chylę głowę przed ich dokonaniami.
Moje uznanie wzbudziły ich starania o ułatwienie poszkodowanym weteranom możliwości ukończenia studiów. Sami nawiązali kontakty z uczelniami i poprosili o dodatkowe zniżki we wpisowym i czesnym. Organizują warsztaty terapeutyczne i spotkania środowiskowe. W 2012 r. odbyła się IV edycja Zawodów Strzeleckich im. gen. broni Tadeusza Buka. Strzelają wyborowo! Uczestniczą w uroczystościach i spotkaniach. Na każdym kroku udowadniają, że „żołnierzami pozostaniemy do końca naszych dni!”
W podzięce za ich służbę, poświęcenie i bohaterstwo Agencja Mienia Wojskowego oraz firma Bumar ufundowały sztandar. Na jego płacie cytat z wojskowej przysięgi: „W potrzebie krwi własnej ani życia nie szczędzić…”

/tekst pochodzi z artykułu magazynu ewangelickiego duszpasterstwa wojskowego “WIARA I MUNDUR” – sierpień-październik 2012, autorstwa członka Stowarzyszenia Kombatantów Misji Pokojowych ONZ Koło Wrocław mł. chor. rez. Andrzeja KORUSA/

This entry was posted in Aktualności. Bookmark the permalink.

Comments are closed.